Te drobniutkie siostry już przed trzysiestką zbudowały imperium mody, ale i stały się wyrocznią dobrego stylu, mimo że zaczynały swoją karierę w branży filmowej grając w telewizyjnym przeboju "Pełna chata". Nie w branży filmowej jednak chciały robić karierę – najlepiej czuły się projektując stroje dla siebie i znajomych. Krok po kroku budowały swoją markę „The Row”.
Firma obrała sobie za cel ubieranie kobiet w takie ciuchy, w jakich i one najlepiej się czuły: z wysokiej jakości materiałów, o świetnym kroju, ale w niewygórowanych cenach. Kolejnym krokiem do imperium było wymyślenie przez bliźniaczki brandu „Elizabeth & James”.
Tutaj ubrania są droższe, materiały jeszcze bardziej luksusowe, a kroje bardziej wyszukane. Nie byłoby pewnie żadnej z tych marek na rynku gdyby nie to, że te drobne, szczuplutkie dziewczyny ubierają kobiety w to, w czym i one czują się najlepiej – ciuchy, które są z pogranicza stylu grunge z lat 90. zmieszanego z eleganckimi dodatkami jak z lat 30. W stylu grunge panowały Martensy i flanelowe koszule, podarte dżinsy i koszulki jak po stu praniach, wyjęte "krowie z gardła". Siostry Olsen ten styl odczarowały, bo nikt nie śmiałby go już nazwać "lookiem bezdomnego" – a tak właśnie nazywany był grunge.
Bliźniaczki uwielbiają skórzane mokasyny, ciemne kolory, biżuterię vintage, długie kardigany z kaszmiru, opadające na ramiona długie włosy (czasami lużny koczek), szerokie spodnie i – co charakterystyczne – wszystkie ciuchy układając się warstwa na warstwie są różnej długości, co powoduje, że dziewczyny wydają się wyższe niż w rzeczywistości. Styl "Olsenek" powinny więc wybrać indywidualistki, które wzrostem nie grzeszą, za to chcą sobie dodać kilka centymetrów i... pewności siebie.
Za tydzień kolejna ikona stylu. Piszcie do mnie kogo chiałybyście zobaczyć w "Lekcji Stylu": [email protected] Czytelniczka, kóra najciekawiej uzasadni swój wybór otrzyma możliwość wysłania bukietu kwiatów do Polski.